Ostatnim przystankiem przed powrotem do Polski były Hawaje. Miałem okazję po trzech miesiącach pracowitych wakacji odpocząć w cieniu palm (i hoteli Honolulu).
Tradycyjną formą spędzania czasu na Hawajach jest surfowanie (absolutnie nie po internecie!). Ujeżdżanie fal było praktykowane przez tubylców długo przed pojawieniem się to kolonizatorów. Co więcej nie było to zwykła forma rozrywki, lecz raczej swego rodzaju rytuał.
Dziś każdy może spróbować swoich sił na desce. Z plaży Waikiki na morze w poszukiwaniu fal wypływają setki ludzi. Między innymi ta oto dzielna trójka z Polski:
Atrakcją w zupełnie innym stylu było Pearl Harbor. Uderzenie Japończyków na tę bazę wojskową zadecydował o przystąpieniu Stanów Zjednoczonych do II wojny światowej. Pancernik USS Arizona, który zatonął w kilku pierwszych minutach ataku, do dziś jest grobem dla ponad tysiąca marynarzy. Jest to wspaniałe miejsce pamięci przez które przewijają się tłumy turystów. Dla części z nich to pewnie zwykła atrakcja, ale myślę, że wielu świadomie chce oddać hołd poległym żołnierzom.
Było to dla mnie bardzo ciekawe doświadczenie, zwłaszcza w kontekście głosów, że w Polsce zbyt dużo czcimy powstańców, którym nie udało się wygrać z zaborcami czy hitlerowcami. Okazuje się, że "Gloria victis" nie jest tylko polską specjalnością.
* * *
W czasie wyjazdu podwoiłem liczbę słów w języku hawajskim, którymi się posługuję. Poza Aloha poznałem Mahalo, czyli dziękuję. Zatem:
Mahalo za czytanie moich wypocin przez wakacje. Nie było ich zbyt wiele, co pozostawia mi okazję do opowiadania wielu rzeczy osobiście. Dziękuję też bardzo za komentowanie - bez reakcji z Waszej strony notki byłyby jeszcze krótsze, lub jeszcze rzadsze (o ile to możliwe ;-)