Już po kilku krokach wśród otaczających Cię ogromnych drzew i kotar z mchów niepostrzeżenie przenosisz się do świata rodem z prozy Tolkiena.
To urokliwe miejsce to Hall of Mosses (Hol Mchów), a tutaj widać mnie na jego tle:
Jak na amerykańską atrakcję turystyczną przystało do samego serca lasu można wjechać samochodem, a żeby zobaczyć opisane właśnie miejsca wystarczy półgodzinny spacer. Można też próbować zamówić pizzę:
To koniec tej króciutkiej notki. Ostatnie trzy weekendy minęły szybko, ciekawie i w towarzystwie Jacka - najpierw jego przylot do nas, potem rewizyta w Kalifornii, a w końcu wspólnym wypad do Vegas (i okolic). Jeżeli nie uda się opisać moich wrażeń z tych wycieczek proszę winić o to moją pracę, którą kończę w tym tygodniu.
nie no... :-) notki z Vegas nie może zabraknąć! :-)
OdpowiedzUsuńZgadzam się z Iwoną!
OdpowiedzUsuńa ja nie! używaj życia zamiast przy kompie siedzieć!
OdpowiedzUsuńNo właśnie, Błażej, jakie jest to życie na codzień? Bo tak piszesz o tych weekendowych podbojach, a my Ci tak zazdrościmy... ale to przecież tylko krem na torcie. Jak jest na codzień? jest z czego rezygnować by naskrobać parę słów do znajomych...?
OdpowiedzUsuń