Pierwsza rzecz, która mnie zaskoczyła: przy wejściu na stadion otrzymałem talię kart baseballowych z wizerunkami graczy Seattle Mariners. Do tej pory nie sądziłem, że istnieją one gdzieś poza hollywoodzkimi filmami i aukcjami, na których niektóre białe kruki osiągają zawrotne ceny. Na dowód zdjęcie mojej talii:
Przy okazji: mam podwójną kartkę Jacka Wilsona. Może ktoś chce się zamienić za Justina Smoaka?
W przeciwieństwie do europ
ejskiej piłki nożnej kibicowanie tutaj nie jest niebezpieczne. W rzędzie tuż przede mną siedzi obok siebie dwóch facetów, fanów przeciwnych drużyn. Co chwila zabawnie sobie docinają, ale o rękoczynach nie ma oczywiście mowy. Kibice Red Sox i Mariners są zupełnie wymieszani - nikomu nie przyszło do głowy wydzielać trybun dla gospodarzy i gości.
Jak to często w Stanach bywa największe niebezpieczeństwo czai się ze strony jedzenia:
Zasady gry okazują się bardziej skomplikowane niż przypuszczałem. Każdy, kto oglądał odpowiednią liczbę amerykańskich filmów wie, że baseball polega na uderzaniu piłki pałką i zdobywaniu baz. Diabeł tkwi jednak w szczegółach:
- Dlaczego jeden pałkarz schodzi po jednym odbiciu w pole, a inny zostaje w grze choć już kilkakrotnie się pomylił wystrzeliwując piłkę w stronę trybun?
- Kim jest człowiek w koszulce atakującej drużyny, czekający cały czas przy pierwszej bazie?
- Dlaczego w pewnym momencie miotacz Red Sox z premedytacją wykonuje 4 niepoprawne rzuty, aby tym samym oddać Marynarzom za darmo jedną bazę?
Na te i inne pytania grupie zagubionych osób nie pochodzących ze
Stanów odpowiadał sympatyczny Teksańczyk. Po mniej więcej godzinie rozumieliśmy już mniej więcej co się dzieje na boisku.
W czasie meczu panuje bardzo luźna, wręcz piknikowa atmosfera. Ludzie zdają się bardziej zajęci kupowaniem hot-dogów i waty cukrowej niż oglądaniem meczu.
Napięcie troszeczkę wzrasta gdy na boisko wychodzi Justin Smoak, najwyraźniej ulubieniec lokalnej publiczności, a z głośników na stadionie rozlega się znany motyw muzyczny ze Smoke on the water.
Mecz baseballowy zwykle składa się z 9 części zwanych inningami i trwa około 2 godzin. W tamten czwartkowy wieczór, właśnie w dziewiątym inningu zrozumiałem co jest pięknego w tej grze. Gospodarze w czasie jednej części zdołali odrobić pięciopunktową stratę i doprowadzić do remisu 6:6 (a niewiele brakowało by wygrali). Zasady nie dopuszczają możliwości zakończenia meczu bez wyłonienia zwycięzcy, także gra toczyła się dalej. Drużyny potrzebowały jeszcze pięciu kolejnych inningów by ostatecznie po około 4 godzinach rozstrzygnąć mecz z wynikiem 8:6 dla Red Sox.
Niestety drużyn gospodarzy, której kibicowałem przegrała. Nie ma jednak powodu by martwić się zbyt długo - w ciągu następnych trzech dni drużyny grały ze sobą każdego wieczoru. Ostatecznie rywalizacja zakończyła się remisem - po dwa wygrane mecze.
Let's go Mariners!
Hmm.. nie ma jak sport i samochody ;-) a raczej benzyna ;-) Były jakieś cheerliderki? ;-)
OdpowiedzUsuńTylko nie wydaj wszystkich pieniędzy na karty baseballowe ;).
OdpowiedzUsuńPS. A nie ma tam możliwości, żeby się sprawdzić w tej grze? Ja w Irlandii, wprawdzie chwilę, ale hurling ćwiczyłem :-P
Niestety Iwono, cheerleaderek nie było. Był za to łoś, będący maskotką Seattle Mariners.
OdpowiedzUsuńJames: Ale hurling to gra amatorska, a baseball profesjonalna ;-)
Jeden znajomy pracownik Microsoftu gra w "softball", który różni się od baseballu głównie tym, że piłka jest większa i bardziej miękka. No i liga w której gra jest raczej amatorska.
A to różowo-niebieskie na ostatnim zdjęciu, co czerwony ludek trzyma nad głową, to co? Wygląda jak pompon cheerliderki albo wata cukrowa...
OdpowiedzUsuńp.s. Btw, dlaczego twój słownik poprawia mi "cheerliderkę"? Przecież to już spolszczony wyraz.
bah, sorry majster, ze nie wpadlem do sogo :P
OdpowiedzUsuńnie ma to jak poogladac facetow machajacych palka, co? :D
Tu jest ciekawe zdjęcie z meczu... jakież odmienne emocje ;-) I zero hotdogów ;-)Jak to mówią, telewizja "kreuje rzeczywistość" ;-)))
OdpowiedzUsuńhttp://wyborcza.pl/duzy_kadr/1,97904,7553441,World_Press_Photo_2010___najlepsze_zdjecie_na_swiecie.html
ja Ci dam amatorski hurling! :) to najstarsza i najszybsza gra rozgrywana na boisku!
OdpowiedzUsuńIwona: to różowo-niebieskie to wata cukrowa. Jeszcze nie widziałem tutaj białej ;-)
OdpowiedzUsuńKarol: spoko, ale dzięki, że zaszczyciłeś mnie komentarzem.
kiedy następny wpis?
OdpowiedzUsuńTo już się zrobił dwutygodnik, Błażeju ;-)
OdpowiedzUsuń